Wielu z moich klientów mierzy się ze swoim perfekcjonizmem. Chcą by rzeczy były “perfekcyjne”, idealne. Na dążenie do perfekcji potrafią poświęcać kolejne godziny, dni, czy nawet miesiące. Tak, by zadanie było wykonane na 100%.
A przecież rzeczy które uważamy za “doskonałe”: piękny widok, ulubiony obraz, jakiś genialny produkt, kwiat, Bóg etc. - nie są w rzeczywistości wyrazem perfekcji, ale głębokiego połączenia. I właśnie to poczucie związku, połączenia, daje nam doświadczenie “perfekcji”. Nie zaś to, że coś nie mogłoby być lepsze. Dążenie do perfekcji, czy to w życiu czy w pracy często nas zatrzymuje, blokuje, nasze wysiłki utrudnia. To czego potrzebujemy (i to co działa) to obecność i połączenie.
Perfekcjonizm
Perfekcjonizm wynika z lęku. Na pierwszy rzut oka może się wydawać, że ta “wysoka poprzeczka” to wyraz ambicji, które pchają nas do przodu. W rzeczywistości jednak, perfekcjonizm prowadzi do sztywności, zmęczenia i braku satysfakcji. Pochodzi bowiem z wewnętrznego głosu, który nosimy w naszej głowie. Z głosu krytycznego rodzica - postaci, której nie da się przecież zadowolić. I z narracji, która czegokolwiek nie zrobimy zestawia to z nierealnymi standardami, sprawiając, że nigdy nie jesteśmy wystarczająco dobrzy.
A nasze mózgi nie są zaprojektowane do bycie perfekcyjnymi, tylko do budowania więzi. Neurochemicznie nasz organizm funkcjonuje najlepiej, gdy czuje połączenie. Oksytocyna, serotonina – hormony odpowiedzialne za zadowolenie i bezpieczeństwo – wydzielają się, gdy jesteśmy w kontakcie: z drugim człowiekiem, z zespołem, z własnymi emocjami. Nie w wyniku perfekcji, lecz bliskości i akceptacji.
Czyli: gdy chcesz coś sprzedać, możesz przygotować “idealny pitch”, ale lepiej zadziała, gdy zadasz pytania i posłuchasz co jest naprawdę ważne dla drugiej osoby. A gdy chcesz zbudować nowy produkt, możesz zamknąć się w garażu i budować go miesiącami (waterfall), albo w tydzień zbudować pierwszą wersję, pokazać ją klientowi i zobaczyć jak się do niej odnosi. To nie będzie perfekcja, tylko połączenie z odbiorcą.
Połączenie
Czy perfekcja istnieje? Jest przecież tylko jakimś intelektualnym konstruktem. Czyimś punktem widzenia. To co dla jednego jest idealnego, dla drugiego może być przesadzone lub dziwne. Zresztą, nawet jeśli uda nam się osiągnąć coś “idealnego” i tak rzadko kiedy jesteśmy z tego zadowoleni. W środku słyszymy głos: “nie dość dobrze”. Widzę też, jak u klientów oczekiwanie perfekcji jest źródłem prokrastynacji. Zaczynają coś robić i odkładają to. Już na starcie napinają się, że nie będzie to takie jak trzeba. Perfekcjonizm to brak akcepcji dla siebie (przecież nieperfekcyjnego/ej).
Alternatywą jest połączenie. Wyjście z głowy, z myśli, z krytyki, wzięcie głębszego oddechu i CZUCIE tego co jest. Widzę krajobraz, oddycham, jakie to dla mnie jest, kontempluję. Rozmawiamy - nie przekonuję Cię, tylko słucham. Bo połączenie (z sobą i z innymi) to umiejętność bycia z tym co jest. Obecność, bez potrzeby natychmiastowej zmiany. Czyli akceptacja tego co jest tu i teraz. Ciekawość.
Codzienna praktyka
Nie mam poczucia, że w takim tekście potrafię w pełni przekazać o co mi chodzi (nie jest to perfekcyjny tekst!). Próbuję powiedzieć, że uważność, obecność, łączenie się z tym co wokół jest mniej teorią czy pomysłem, a bardziej codzienną, czy wręcz ciągłą praktyką. Taką, która zmieniła moje życie. Kogoś, kto potrafił zmarnować 5h czasu z bliskimi na wieczorne dokręcanie prezentacji by była “idealna”. I dopiero teraz widzę, ile w tym było krytyki, braku akceptacji i lęku. Wielu z nas pozwala się tym jakościom obezwładnić i cisnąć na 100% rzadko kiedy czując z tego głęboką satysfakcję.
Co mam na myśli mówiąc, że to codzienna praktyka? Np to, że na sesji 1:1 z klientem, nie myślę co robi źle, jak go naprawić, albo: jakie idealne pytanie zaraz zadam. Tylko mogę się z nim połączyć i czekać, aż przyjdzie do mnie pomysł, który wesprze go w możliwie najlepszy sposób. Albo: pracuję z zespołem i poświęcam czas by dobrze zrozumieć jaka jest tej pracy istota, z czym się mierzą, zamiast zasypywać ich milionem mądrości z mojego managerskiego pamiętnika. Albo: gdy mam trudność w relacji z drugim człowiekiem, mogę nie napinać się na zajebiste rozwiązanie. Tylko usiąść, wziąć oddech, popatrzyć mu/jej w oczy i powiedzieć: mam trudność, chcę Ci o niej opowiedzieć.
I to działa dużo lepiej niż ciągłe ciśnięcie na rezultat. Choć oczywiście wiem, że nie przekonam wszystkich. Trzeba tu jednak jakiejś odwagi by zmierzyć się ze swoim strachem. Bo pokazać się Światu (albo swojemu teamowi) jako ktoś nieidealny, z wątpliwościami, wręcz kruchy, to dla wielu z nas zbyt duże wyzwanie. Dlatego droga perfekcjonizmu i ciśnięcia i udawania kogoś kim się nie jest ma tylu “zwolenników”.
Transformacja
A szkoda. Bo takie przytulenie siebie nieidealnego, pokazanie się takim światu, daje ogromną ulgę. Pozwala zrzucić z barków ogromny ciężar. Pozwala zrezygnować z masy działań, które nie były realnie potrzebne, a tylko chroniły nas przed naszym własnym strachem: “popracuję jeszcze te x godzin, dam z siebie wszystko, wtedy nikt nie pomyśli, że jestem przegrywem”.
Ludzie osiągają swoje maximum, gdy czują się w kontakcie, gdy czują się widziani (o tym już pisałem kilka tygodni temu), gdy czują się przyjęci. A nie gdy są pod ciągłą presją, oceniani i zawstydzani. Ludzie, którzy czują się rozumiani (a nie popędzani i nieakceptowani), zrobią dla nas więcej niż Ci, których próbujemy „naprawić”.
I muzyka!
Dziś trochę inny kawałek, może też zaproszenie. Bo może możesz puścić sobie piosenkę poniżej i spróbować tego połączenia, o którym piszę. Możesz wygodnie usiąść, jeśli się da - postawić stopy na podłodze - i zacząć oddychać, po prostu. Gdy przyjdą jakieś myśli - podziękować im i wrócić do oddechu. I skanować swoje ciało, wpuszczać oddech w kolejne jego partie. I CZUĆ. Bo połączenie jest o czuciu, nie o myślach (im podziękuj, wróć do oddechu). I pozwalaj na wszystko co się dzieje, na wszystkie emocje, które płyną. Może nawet odważysz się przytulić na myśl o tym całym napięciu, które na siebie sprowadzasz chcąc być pefekcyjną/nym.
Do usłyszenia za tydzień!
Od razu mi się pomyślało o niedawnej lekturze Ricka Rubina „The Creative Act”. Mega polecam, bardzo zarezonowalo z Twoim postem Marcin ❤️🔥