8: Zasłużony przynosiciel patyka
czyli: dziś wcale nie jest łatwiej. Jest za to znacznie lepiej.
Do napisania zainspirowało mnie dzisiejsze spotkanie z K. Wpadliśmy na siebie w internecie, chyba na LinkedIn, postanowiliśmy pójść na kawę. Lubię tak pójść za czymś co mnie zawoła. Nie myśleć zbyt długo czy warto, w tym wypadku: “kto to jest?” albo “jak to będzie?”. Tylko zrobić.
Z K. mamy jak się okazuje dość podobny background, potrzebowaliśmy wielu prób i lat by wyskoczyć z korpo. Dziś siedzimy w Relaksie na Dąbrowskiego w Warszawie, pijemy kawę i sobie o tym naszym procesie opowiadamy…
Czas na dorosłość
Nie mam intencji by tym tekstem kogokolwiek obrazić. A już zupełnie by się wywyższyć, pisać z pozycji: ja już to zrobiłem, Ty jeszcze nie. Piszę o swoim doświadczeniu.
Odejście z etatu było dla mnie doświadczeniem dorastania. Jakiejś dojrzałości. Od teraz bowiem wszystkim musiałem zająć się sam. ZUSem, ubezpieczeniem, komputerem, samochodem służbowym, kartą na sport. W korporacji miałem to zaopiekowane, nie musiałem o tym myśleć. Jako manager bardzo wiele rzeczy miałem załatwione przez innych, nawet jeśli nie zawsze zdawałem sobie z tego sprawę. W byciu korpodzieckiem było coś wygodnego.
Ale co innego było tu kluczowe: owszem, miałem swoje obowiązki, rzeczy do zrobienia, zadania. Ale jednak wszystko wynikało z jakichś narzuconych mi celów. Były tam czyjeś oczekiwania a ja, tak jak potrafiłem, starałem się je wypełnić. Co zresztą świetnie ze mną rezonowało, bo to dla mnie znajomy schemat - zasługiwać. Zasługiwać na bonus, zasługiwać na dobre słowo, zasługiwać na ten służbowy samochód. Był więc ktoś kto czegoś wymagał, a ja mogłem to dowieźć. I zasłużyć.
Niewygodnie!!!
Pozbycie się tego okazało się dla mnie niewygodne. Myślę, że dlatego to odchodzenie z etatu zajęło mi właśnie tak wiele czasu. Chyba z tą niewygodą nie chciałem się spotkać. Mianowicie: kim ja, po tym odejściu, będę. Nie będę już Panem Dyrektorem, nie będę członkiem zarządu. Co ja powiem na kolacji z kumplami, że “kim ja jestem”? Innymi słowy - jak zasłużę, nie tylko na służbową furę, ale też na przyjaźń, na uznanie, na miejsce przy tym stole? Czym ja zasłużę na bycie? Jak gdyby trzeba było na to zasługiwać (w mojej głowie wciąż trochę tak ;p)
Stało się jasne jak bardzo swoją wartość uzależniam od tego stanowiska w stopce maila. Jak doskonale funkcjonuję w tym schemacie: dostać zadanie, wypełnić, zasłużyć, dostać kolejne zadanie, wypełnić… Świetnie przynosiłem rzucony patyk. Rewelacyjny przynosiciel patyka.
A po rezygnacji z etatu? Kim jestem? Co mam dziś zrobić? Czym zapełnić swój dzień? Pierwsze dwa tygodnie są super, robisz te wszystkie rzeczy, na które nigdy nie miałeś/aś czasu. Ale co potem?
Czego się uczę?
Dorosłością nazywam stan, gdy jestem w pełni odpowiedzialny za swój kolejny dzień. Wciąż się tego uczę. Trudne jest dla mnie, że nic właściwie nie muszę. OK - muszę zarobić na życie, ale - czy muszę zarabiać akurat dziś? czy muszę dziś pracować? Czy chcę docisnąć i mieć więcej? Czy pójść na spacer i zarobić mniej? Ktoś powie, że problemy pierwszego świata, być może. Ale właśnie to jest dla mnie najtrudniejsze - być dorosłym. Być w pełni odpowiedzialnym za siebie. Nie oddawać nikomu swojego czasu (i siebie), tylko być w 100% w jego posiadaniu. I ciągle ważyć co ja z tym czasem właściwie chciałbym zrobić.
A przede wszystkim zacząć budować własne poczucie wartości w oderwaniu od czyjegoś poklepania po moim ramieniu. Bo (teraz to dla mnie jasne), bardzo się od tego uzależniłem. Od czyjejś reakcji na lepiej lub gorzej przyniesiony patyk. I nie, nie mówię, że każda praca dla kogoś jest jakąś ucieczką od siebie. Ale dla mnie była. Bardzo wygodną. Czasem super wkurzającą, ale na swój sposób - niezwykle wygodną.
Jaka zatem jest z tej zmiany korzyść?
Głównie taka, że uczę się być przy sobie. W tej niewygodzie, ale też radości, że mogę podjąć decyzję, że dziś to spokojniej. Że dziś pracy będzie mniej. Że dziś pójdę na kawę z nieznajomą K. Że zamiast kolejne zadanie wykonać, przyjrzę się mu i sprawdzę: czy to jest w ogóle moje. Czy ja chcę to robić. Czy to jest coś co daje mi energię, czy to jest coś czym chcę zarabiać na życie.
W ogóle to myślę, że to jest olbrzymi przywilej. Móc sobie zadawać takie pytania. Wiem, że nie każdy ma taką możliwość. Jestem wdzięczny, że ja mam. Ale może masz ją i Ty? Choć w jakimś stopniu. Masz?
Właśnie z tym chciałbym Cię zostawić. Czy miejsce, w którym jesteś jest Twoje, a jeśli nie - czy jesteś na nie skazany/a? Na ile trwanie w nim to konieczność a na ile strach przed tym nowym, nierozpoznanym. U mnie to był strach. Jego rozpuszczenie zajęło lata. Ale nie mógłbym być bardziej szczęśliwy z tego, że teraz jestem na swoim. Z tą całą niewygodą, której pewnie nawet w 20% nie opisałem :)
Music :)
Byłem we wtorek na Justinie! (Timberlake’u), to nie do końca mój klimat, ale doceniam sporo kawałków. Dziś jednak coś zupełnie innego. Tego nigdy na żywo nie słyszałem, zespół wciąż aktywny, więc kto wie…
Do usłyszenia za tydzień! Jak zwykle czekam na Wasze komentarze!
"Zacząć budować własne poczucie wartości w oderwaniu od czyjegoś poklepania po moim ramieniu" - swietna rada i spore wyzwanie ;) bardzo fajnie czyta sie Twoje przemyslenia! Keep it up, don't stop!